W pokoju akademika mieszkamy w trójkę. Kolega się żeni, mamy dziewczyny, widzimy się codziennie i znamy od lat.
Jeden wrócił z wyprawy w Himalaje, nabawił się tam jakiejś choroby, miesiąc leżał w szpitalu w Kabulu (wtedy nie wiedziałem gdzie to jest, dziś wiedzą wszyscy).
Po powrocie z wyprawy zasłynął z nieprzytomności, zdarzało mu się założyć dwie skarpety na jedną nogę i temu podobne. Wtedy nie wiedzieliśmy co z nim jest, po latach dowiedziałem się, że chyba miał kłopoty z cukrzycą i miewał chwile zapomnienia.
Ślub kolega bierze w Pałacu Ślubów przy Podwalu (za fosą), - godzinę ustalono równo na 13 ale ceremonia się opóźnia , o dobre pół godziny bo poprzednie pary marudzą i wesele rozpoczynają w urzędzie. Wreszcie poprzednicy wychodzą z sali, my wchodzimy. W tym momencie wpada z ogromnym bukietem nasz kolega, krzycząc po wojskowemu „ przejście!” „przejście!”, wpada w środek wychodzących ,obejmuje Pannę Młodą i obcałowuje gdzie się da.
Co tam obcałowuje, bierze w pół i podnosi do góry, obraca, składa życzenia po studencku
– żałuje, że to nie on jest tym szczęśliwcem oraz podobne i nagle spostrzega, że to chyba nie ta.
W tamtym towarzystwie niebywała konsternacja , kolega nie wie jak ma się zachować jednak nie daje po sobie niczego poznać i jak gdyby nigdy nic - ulatnia się.
Obserwuję poprzedników -
Pan Młody pyta - co to za jeden?
Ona - nie wiem
Pan Młody - jak to nie wiesz?
Ona - pierwszy raz go widzę
Pan Młody - jak to?
Wtrąca się matka Panny Młodej i pyta Młodego:
- to ktoś od Was?
- Młody mówi, że pierwszy raz go widzi.
Kolejka gości z kwiatami i kopertami zamiera – teściowe robią dochodzenie.
Podchodzę i mówię, co i jak, że to nieporozumienie , Młoda szczęśliwa uznaje to za dobrą wróżbę , Młody robi dobrą minę do złej gry.
Wchodzę do środka, gdzie już trwa nasza ceremonia – odprowadza mnie wzrok Pana Młodego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz