piątek, 26 sierpnia 2011

Nałóg

Mam nałóg - muszę czytać, to po ojcu, ojciec czytał zawsze, co dzień, w każdej wolnej chwili. Miał siedmiohektarowe gospodarstwo, konie, krowy, świnie, owce, kury, króliki – to wszystko obrabiał i obrządzał w dzień. Po nocach stróżował w Fabrykach Mebli -„na służbie” jak mawiał siedział i czytał.

Ojciec w swoim życiu przeczytał setki książek, kiedyś to policzyłem, samych tytułów Kraszewskiego przeczytał ponad trzydzieści. Najpiękniejszą książką na świecie według ojca była "Chata za wsią ", na drugim miejscu stawiał „Hrabiego Monte Christo”. Przeczytał Londona, Maya, z Polaków całego Sienkiewicza, Prusa, Reymonta. Znał wszystkie kolędy, jakie były w książeczce do nabożeństwa. Lubił muzykę ludową, nie lubił „brzdąkania” tj. muzyki poważnej, nie znosił poezji łącznie z naszymi wieszczami.

Sądzę, że już od urodzenia słuchałem jak jesiennymi i zimowymi wieczorami czytał na głos dla mamy książki. Przez całe dziecinne lata zasypiałem słuchając ojcowskiego czytania.

Poza ojcem nigdy nie widziałem na wsi nikogo, kto by jeszcze czytał książkę. Dziadek czytał, ale „Gromadę”, listonosze rozwozili również „Przyjaciółkę” i zapewne ktoś to czytał. Zanim nauczyłem się czytać znałem bardzo, bardzo dokładnie „Hrabiego”, „Krzyżaków” i częściowo „Trylogię”.

Jest rok 1961 (może 1962) – pilnuję krów, które pasą się na PGR-owskiej łące leżącej przy polnej drodze między Olszyną Dolną a Kościelnikami. Kilka razy dziennie przejeżdża wywrotka STAR załadowana brykietami węgla z wytwórni w Olszynie do cegielni w Kościelniku. Między brykiety, od czasu do czasu wrzucano jakieś gazety lub książki, które lądowały w paleniskach cegielni. Droga zawsze była wyboista (dopiero w ubiegłym roku wójt Gminy Lubań się zlitował i położył asfalt), z wywrotki spadały brykiety i makulatura. Jednego razu spadła książka. Była oberwana z przodu i z tyłu, ale jeden rzut oka i już wiem, to drugi tom „Potopu”. Pierwsza z niewydartych stron to sytuacja, gdy Babinicz porwał księcia Bogusława.

Myślę, że książkę znalazłem gdzieś około czwartej po południu. Krowy z pastwiska miałem spędzić około ósmej wieczorem. Minęła ósma, dziewiąta, zrobiło się ciemno, wyszedł księżyc, minęła dwunasta w nocy, krowy niewydojone leżą w PGR-owskich kartoflach, a ja wciąż czytam, nie mogę się oderwać.

W końcu około pierwszej w nocy krowy same idą do domu, dwieście metrów ja za nimi, czytam po drodze w świetle księżyca. Domownicy szukali mnie od kilku godzin. W końcu doszli do wniosku, że bydło zarekwirował kierownik PGR, co już się zdarzało jak pasałem na jego łąkach, a mnie nie ma, bo się boję lania za to, że się dałem kierownikowi złapać.

Doskonale wiedziałem, że moje postępowanie to skrajna nieodpowiedzialność i skończy się wielkim laniem (mieliśmy już wówczas drugą mamę, która była macochą jak z bajki), widziałem jak bydlęta się męczą, bo czas dojenia minął pięć godzin wcześniej, a mimo to chęć czytania była silniejsza.

Nałóg to straszna rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz