W czwartej i piątej klasie technikum autorytetem był profesor Baliński. Uczył obrabiarek, był jednym z trzech nauczycieli, którzy równolegle wykładali dokładnie to samo studentom na Politechnice i w naszej szkole. Pozostali to postrach studentów Mikuła oraz gość, który uczył automatyki, nazwiska nie pamiętam, ale pozostał mi po nim system dwójkowy (0,1), w którym szybciej liczyłem niż w dziesiętnym. Był to czas komputerów ODRA budowanych w ELWRO, a on był tam jednym z głównych macherów.
Najbardziej mi zależało na opinii prof. Balińskiego, który był wychowawcą naszej klasy, a ja tzw. wójtem ( była to bardzo zaszczytna funkcja, jednakże zostać wójtem nie było trudno, po prostu wielu z kolegów nie chciało mieć dodatkowych obowiązków i nie kandydowało ).
Ten wspaniały dydaktyk potrafił w ciągu kilku godzin wyłożyć roczny materiał z każdego przedmiotu zawodowego tak, że nawet największy nieuk zrozumiał. Baliśmy się go strasznie. Wprowadził Karty Pracy, gdzie były wpisywane oceny z wszystkich przedmiotów, z czego systematycznie i drobiazgowo rozliczał.
Mimo, że się bardzo starałem jako uczeń i jako wójt i rzadko miałem u niego oceny gorsze niż b.dobry, Baliński mnie nie znosił. Miał swoją faworytkę na funkcję wójta, ładną, wyrośniętą i bardzo zdolną dziewczynę, która była wójtem rok wcześniej. Oprócz tego, że była doskonałym organizatorem, prowadziła mu też jego dokumentację wychowawcy, do czego ja się nie nadawałem.
Matura pisemna z matematyki, Baliński pilnuje zdających, chodzi i zagląda przez ramię, co kto napisał, żeby zdać trzeba zrobić trzy zadania z pięciu.
Nie mieliśmy szczęścia do nauczycieli matematyki, najpierw uczył nas 70-letni dziadek, który zamieniał lekcje w opowieści o słynnej lwowskiej Szkole Matematycznej prof.Banacha, do której ponoć należał, pochodził tak jak połowa naszych ówczesnych nauczycieli ze Lwowa. Następnie uczył nas nauczyciel w zbliżonym wieku, pochodzenia żydowskiego, który w czasie wojny był ranny w głowę, mówił niewyraźnie i z wiadomym akcentem - niczego nas nie nauczył.
Na maturze zrobiłem trzy zadania, chcę oddać pracę i wyjść, podchodzi Baliński, patrzy, co napisałem i rozkazuje:
- Siedź i rób dalej, masz zrobić wszystko!
Zwątpiłem, czy te trzy zadania zrobiłem dobrze. Przynoszą kanapki, w kanapce ściąga, są dwa zadania, ale nie z mojego rzędu , zgłupiałem. Dziesięć razy sprawdzam te swoje trzy zadania. Upewniam się, że zrobiłem dobrze. Za pozostałe dwa się nie biorę, bo nie dam rady, nie wiem jak. Wychodzę, ściągę podrzucam kolegom.
W drzwiach słyszę Balińskiego:
- Ty leserze, ty leniu, ty artysto pożal się Boże (należałem do szkolnego zespołu), uczyć Ci się nie chciało, na funkcji wójta jechałeś.
- Siedź i rób dalej, masz zrobić wszystko!
Zwątpiłem, czy te trzy zadania zrobiłem dobrze. Przynoszą kanapki, w kanapce ściąga, są dwa zadania, ale nie z mojego rzędu , zgłupiałem. Dziesięć razy sprawdzam te swoje trzy zadania. Upewniam się, że zrobiłem dobrze. Za pozostałe dwa się nie biorę, bo nie dam rady, nie wiem jak. Wychodzę, ściągę podrzucam kolegom.
W drzwiach słyszę Balińskiego:
- Ty leserze, ty leniu, ty artysto pożal się Boże (należałem do szkolnego zespołu), uczyć Ci się nie chciało, na funkcji wójta jechałeś.
Maturę zdałem, na trzy z matematyki, na cztery z zawodowych i na pięć z polskiego.
Jesienią w tym samym roku odbywa się Zjazd Absolwentów Technikum (co 5 lat). Spotykamy się przy flaszeczce w klubie oficerskim przy obecnej Hallera ( wówczas Przodowników Pracy), zjawia się podcięty Baliński i znów do mnie:
- ty byłeś leser, itd., itp.
Mówię mu z dumą (chyba w obecności Janka Żbikowskiego i Jurka Brygierta ), że właśnie zostałem kierownikiem w PGRze, że kieruję kilkudziesięcioma ludźmi ( mechanicy, traktorzyści, kierowcy, operatorzy sprzętu, itp.).
Baliński odpowiada:
- bardzo dobrze, bardzo dobrze, tam jest twoje miejsce leserze. Pyta jeszcze, dlaczego nie studiuję na WAT w Warszawie, ( Wojskowa Akademia Techniczna ) gdzie złożyłem papiery. Mówię, że nie spełniałem wymogów, pyta jakich, odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie wiem (wtedy jeszcze nie wiedziałem, dopiero po latach się dowiedziałem że przeszkodą była rodzina w Brazylii, co w czasach Gomułki mnie dyskwalifikowało).
Nie wierzy, jest po kilku kieliszkach i na odchodne rzuca:
- zdechniesz ćwoku w tym PGRze, a mogłeś wyjść na człowieka , mogłeś wyjść.
- ty byłeś leser, itd., itp.
Mówię mu z dumą (chyba w obecności Janka Żbikowskiego i Jurka Brygierta ), że właśnie zostałem kierownikiem w PGRze, że kieruję kilkudziesięcioma ludźmi ( mechanicy, traktorzyści, kierowcy, operatorzy sprzętu, itp.).
Baliński odpowiada:
- bardzo dobrze, bardzo dobrze, tam jest twoje miejsce leserze. Pyta jeszcze, dlaczego nie studiuję na WAT w Warszawie, ( Wojskowa Akademia Techniczna ) gdzie złożyłem papiery. Mówię, że nie spełniałem wymogów, pyta jakich, odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie wiem (wtedy jeszcze nie wiedziałem, dopiero po latach się dowiedziałem że przeszkodą była rodzina w Brazylii, co w czasach Gomułki mnie dyskwalifikowało).
Nie wierzy, jest po kilku kieliszkach i na odchodne rzuca:
- zdechniesz ćwoku w tym PGRze, a mogłeś wyjść na człowieka , mogłeś wyjść.
W następnym roku zdaję egzamin wstępny na Mechanizację Rolnictwa na WSR , gdzie największą kosą jest mój profesor z technikum (w rzeczywistości magister) Mikuła, o czym jeszcze nie wiem. Przez rok przerobiłem cały materiał matematyki z techników i ogólniaka, rozwaliłem 1000 zadań (dosłownie , ze zbioru zadań chyba Leitnera). Byłem bardzo, ale to bardzo dobrze przygotowany, a mimo to egzamin pisemny zdałem tylko na trzy plus, do dziś nie wiem dlaczego bo zdawało mi się, że zrobiłem wszystko.
Egzamin ustny wyglądał tak:
Co 20 minut na salę wchodził zdający, brał kartkę z zestawem 5-ciu zadań i siadał na sali, gdzie chciał, byle daleko od kolegów. Zdających było na sali 4, zatem można się było przygotowywać nawet 4 x 20 = 80 minut.
Komisji egzaminacyjnej przewodził dr Biegus, a w składzie byli m.in. przedstawiciele studentów (członkowie ZSP z III roku).
Na drugim końcu sali siedział, jeszcze większy postrach, Profesor Przestalski, u którego zdawało się fizykę (dwa lata później doprowadził moją żonę do komisu z fizyki ). Tak samo, kartka, pytania, czas na przygotowanie i najczęściej uścisk dłoni ze słowami „ bardzo mi przykro”
Na jedno miejsce było pięciu chętnych.
Wchodzę, losuję zestaw zadań z matematyki i idę na miejsce na sali, zadania wydają mi się nieprawdopodobnie łatwe, zanim doszedłem do ławki dwa rozwiązałem w pamięci.
W ciągu 2 minut ( najwyżej 3) rozwaliłem 4 zadania, pozostało mi jedno z logarytmów naturalnych. Wiedziałem jak go rozwiązać, jaki ma być wynik, bo to się robiło machinalnie, ale nie rozumiałem do końca istoty tych logarytmów ( tak jak rozumiałem doskonale istotę logarytmów dziesiętnych). Pomyślałem sobie , nie będę wywoływał wilka z lasu „ zakalapućkam się ” wyczują, że nie rozumiem istoty sprawy i jeszcze mnie obleją, cztery zadania mi wystarczą, w piątym, które rozwaliłem a którego nie rozumiałem i nie zapisałem, wynik wyniósł „1”.
Idę z kartką do doktora Biegusa, fajny facet o wzroście coś około 1,5 metra, nabija fajkę i pyta:
- poddajesz się?,
- poddajesz się?,
- nie!!! odpowiadam i daję kartkę z czterema zadaniami, patrzy na kartkę, patrzy na mnie, na Przestalskiego, patrzą też inni rozsadzeni po sali zdający , zapadła cisza, szok, facet wszedł, usiadł, coś napisał i oddaje kartkę , wszystko dosłownie w 3 minuty.
Biegus:
- a to ostatnie zadanie?,
- a to ostatnie zadanie?,
- cztery mi wystarczy, odpowiadam.
Zza stołu komisji podnosi się kolega z ZSP też patrzy na kartkę.
Biegus kiwnął przez całą salę do Przestalskiego porozumiewawczo głową.
Prof. Przestalski mnie nie słuchał, w każdym razie nie odezwał się ani słowem, jak powiedziałem coś o osmozie i jakiś prądach, spytał tylko czy skończyłem, powiedziałem, że tak, napisał duże „4” i „zdał”.
Idę do wyjścia, w drzwiach zatrzymuje mnie Biegus. Nie wiesz jak zrobić to piąte zadanie?
Biorę od niego kartkę, piszę „1” o wysokości 5 cm i mówię- „wynik będzie taki.”
Biugusa i członków komisji zamurowało.
Biugusa i członków komisji zamurowało.
Wychodzę, wypada za mną koleś z Komisji (z ramienia ZSP) i krzyczy:
- stary, ale dałeś czadu, zdałeś, 100%, zdałeś, zdałeś, rewelacja , szkoda żeście nie słyszeli, wszystko na oczach całej giełdy! A było ze 100 osób.
- stary, ale dałeś czadu, zdałeś, 100%, zdałeś, zdałeś, rewelacja , szkoda żeście nie słyszeli, wszystko na oczach całej giełdy! A było ze 100 osób.
Wracam do PGRu i siadam na kombajn, właśnie dostaliśmy nową Vistulę z wygarniaczem ślimakowym , jako kierownik załatwiłem sobie wcześniej robotę na wakacje, zarobię na studia.
Dyrektor PGRu:
- jak tam ?,
- zdałem,
- skąd Pan wie?, przecież wyniki będą za miesiąc,
- zdałem, koniec kierownikowania w Bazie (transportowej) , siadam na kombajn,
- żebym nie musiał Pana drugi raz przyjmować,
- nie będziesz Pan musiał.
Tak zrobiłem, wobec tego, że już wcześniej miałem prawo jazdy ciągnikowe a studia rozpoczęły się o miesiąc później , kosiłem zboże do października.
W pierwszych dniach po rozpoczęciu roku wpadam na Mikułę największą kosę na uczelni, jestem bardzo zaskoczony - uczył mnie dwa lata w technikum, u niego broniłem pracę dyplomową i zdawałem maturę z zawodowych , On o mnie już wie, wiedział od egzaminów, zaprasza na herbatę do swojej kanciapy , mówi ze spotkał się z Balińskim w „Obywatelskiej” ( knajpa przy Nowowiejskiej gdzie studenci chodzili wieczorami na pierwsze striptizy a profesorowie w dzień na jednego, póżniej się nazywała „Lajkonik” ) i, że się zgadali na mój temat i mojego zdawania.
Po jakimś czasie spotykam pod „Obywatelską” Balińskiego (w porze obiadowej)
Podszedł i wymamrotał „ZWRACAM HONOR”, tylko tyle.
Nic nigdy nie dało mi większej satysfakcji niż te dwa słowa.
Baliński to był gość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz