sobota, 27 sierpnia 2011

Rehabilitacja

    W czwartej i piątej klasie technikum autorytetem  był profesor Baliński. Uczył obrabiarek, był jednym z trzech nauczycieli, którzy równolegle wykładali dokładnie to samo studentom na Politechnice i w naszej szkole. Pozostali to postrach studentów Mikuła oraz gość, który uczył automatyki, nazwiska nie pamiętam, ale pozostał mi  po nim system dwójkowy (0,1), w którym szybciej liczyłem niż w dziesiętnym. Był to czas komputerów ODRA budowanych w ELWRO, a on był tam jednym z głównych macherów.

Najbardziej mi zależało na opinii prof. Balińskiego, który był wychowawcą naszej klasy, a ja tzw. wójtem       ( była to bardzo zaszczytna funkcja, jednakże zostać wójtem nie było trudno, po prostu wielu z kolegów nie chciało mieć dodatkowych obowiązków i nie kandydowało ).

Ten wspaniały dydaktyk potrafił w ciągu kilku godzin wyłożyć roczny materiał z każdego przedmiotu zawodowego tak, że nawet największy nieuk zrozumiał. Baliśmy się go strasznie. Wprowadził Karty Pracy, gdzie były wpisywane oceny z wszystkich przedmiotów, z czego systematycznie i drobiazgowo rozliczał.

Mimo, że się bardzo starałem  jako uczeń i jako wójt  i rzadko miałem u niego oceny gorsze niż b.dobry, Baliński mnie nie znosił. Miał swoją faworytkę na funkcję wójta, ładną, wyrośniętą i bardzo zdolną dziewczynę, która była wójtem rok wcześniej.  Oprócz tego, że była doskonałym organizatorem, prowadziła mu też jego dokumentację wychowawcy, do czego ja się nie nadawałem.

Matura pisemna z matematyki,  Baliński pilnuje zdających, chodzi i zagląda przez ramię, co kto napisał, żeby zdać trzeba zrobić trzy zadania z pięciu.

Nie mieliśmy szczęścia do nauczycieli matematyki, najpierw uczył nas 70-letni dziadek, który zamieniał lekcje w opowieści o słynnej lwowskiej Szkole Matematycznej prof.Banacha, do której ponoć należał,  pochodził tak jak połowa naszych ówczesnych nauczycieli ze Lwowa. Następnie uczył nas nauczyciel w zbliżonym wieku, pochodzenia żydowskiego, który w czasie wojny był ranny w głowę, mówił niewyraźnie i z wiadomym akcentem - niczego nas nie nauczył.

Na maturze zrobiłem trzy zadania, chcę oddać pracę i wyjść, podchodzi Baliński, patrzy, co napisałem i rozkazuje:
- Siedź i rób dalej, masz zrobić wszystko!
 Zwątpiłem, czy te trzy zadania zrobiłem dobrze.  Przynoszą kanapki, w kanapce ściąga, są dwa zadania, ale nie z mojego rzędu ,  zgłupiałem.  Dziesięć razy sprawdzam te swoje trzy zadania. Upewniam się, że zrobiłem dobrze. Za pozostałe dwa się nie biorę, bo nie dam rady,  nie wiem jak. Wychodzę, ściągę podrzucam kolegom.
 W drzwiach słyszę Balińskiego:
- Ty leserze, ty leniu, ty artysto pożal się Boże (należałem do szkolnego zespołu), uczyć Ci się nie chciało, na funkcji wójta jechałeś.

Maturę zdałem, na trzy z matematyki, na cztery z zawodowych i na pięć z polskiego.

Jesienią w tym samym roku odbywa się Zjazd Absolwentów  Technikum  (co 5 lat). Spotykamy się przy  flaszeczce w klubie oficerskim przy obecnej Hallera   ( wówczas Przodowników Pracy), zjawia się podcięty Baliński i znów do mnie:

-  ty byłeś leser, itd., itp.

Mówię mu z dumą  (chyba w obecności Janka Żbikowskiego  i  Jurka  Brygierta ), że właśnie zostałem kierownikiem w PGRze,  że  kieruję kilkudziesięcioma ludźmi   ( mechanicy, traktorzyści, kierowcy, operatorzy sprzętu, itp.).

Baliński odpowiada:
-  bardzo dobrze,  bardzo dobrze, tam jest twoje miejsce  leserze.  Pyta jeszcze, dlaczego nie studiuję na WAT w Warszawie, ( Wojskowa  Akademia  Techniczna )  gdzie złożyłem papiery. Mówię, że nie spełniałem wymogów, pyta  jakich,   odpowiadam zgodnie z prawdą, że nie wiem  (wtedy jeszcze nie wiedziałem, dopiero po latach się dowiedziałem że przeszkodą była rodzina w Brazylii, co w czasach  Gomułki mnie  dyskwalifikowało).
 Nie wierzy, jest po kilku kieliszkach i na odchodne rzuca:
-  zdechniesz ćwoku w tym PGRze, a mogłeś  wyjść na człowieka , mogłeś  wyjść.

W następnym roku zdaję egzamin wstępny na  Mechanizację Rolnictwa  na  WSR , gdzie największą kosą jest mój  profesor z technikum (w rzeczywistości magister) Mikuła, o czym jeszcze nie wiem. Przez rok przerobiłem cały materiał matematyki  z techników i ogólniaka, rozwaliłem 1000 zadań (dosłownie , ze zbioru zadań chyba Leitnera).  Byłem bardzo, ale to bardzo dobrze przygotowany, a mimo to egzamin pisemny zdałem tylko na trzy plus, do dziś nie wiem dlaczego bo zdawało mi się, że zrobiłem wszystko.

Egzamin ustny wyglądał tak:

 Co 20 minut na salę wchodził zdający, brał kartkę z zestawem 5-ciu zadań i siadał na sali, gdzie chciał, byle daleko od kolegów. Zdających było na sali 4, zatem można się było przygotowywać nawet  4 x 20 = 80 minut.

Komisji egzaminacyjnej przewodził dr Biegus, a w składzie byli  m.in. przedstawiciele studentów (członkowie ZSP z III roku).

Na drugim końcu sali siedział, jeszcze większy postrach, Profesor Przestalski, u którego zdawało się fizykę (dwa lata później doprowadził moją żonę do komisu z fizyki ). Tak samo,    kartka,  pytania, czas na przygotowanie i najczęściej uścisk dłoni ze słowami  „ bardzo mi przykro”

Na jedno miejsce było pięciu chętnych.

Wchodzę, losuję zestaw zadań z matematyki i idę na miejsce na sali, zadania wydają mi się nieprawdopodobnie łatwe, zanim doszedłem do ławki dwa rozwiązałem w pamięci.

W ciągu 2 minut ( najwyżej 3) rozwaliłem 4 zadania, pozostało mi jedno z logarytmów naturalnych. Wiedziałem jak go rozwiązać, jaki ma być wynik, bo to się robiło machinalnie, ale nie rozumiałem do końca istoty tych logarytmów  ( tak jak rozumiałem doskonale istotę logarytmów dziesiętnych). Pomyślałem sobie ,   nie będę wywoływał wilka z lasu  „ zakalapućkam się ” wyczują, że nie rozumiem istoty sprawy i jeszcze mnie obleją,  cztery zadania mi wystarczą, w piątym, które rozwaliłem a którego nie rozumiałem i  nie  zapisałem, wynik wyniósł „1”.

Idę z kartką do doktora Biegusa, fajny facet o wzroście coś około 1,5 metra, nabija fajkę i pyta:
- poddajesz się?,
- nie!!!   odpowiadam i daję kartkę z czterema zadaniami, patrzy na kartkę, patrzy na mnie, na Przestalskiego, patrzą też inni rozsadzeni po sali zdający  , zapadła cisza,  szok, facet wszedł, usiadł, coś napisał i oddaje kartkę  , wszystko dosłownie w 3  minuty.

Biegus:
- a to ostatnie zadanie?,
- cztery mi wystarczy, odpowiadam.

Zza stołu komisji podnosi się kolega z ZSP też patrzy na kartkę.

Biegus  kiwnął przez  całą salę do Przestalskiego porozumiewawczo głową.

Prof. Przestalski mnie nie słuchał, w każdym razie nie odezwał się ani słowem, jak powiedziałem   coś o osmozie i jakiś prądach,  spytał tylko czy skończyłem, powiedziałem, że tak,  napisał duże „4” i „zdał”.

Idę do wyjścia, w drzwiach zatrzymuje mnie Biegus.   Nie wiesz jak zrobić to piąte zadanie?

Biorę od niego kartkę, piszę „1” o wysokości 5 cm i mówię- „wynik będzie taki.”
Biugusa i  członków  komisji  zamurowało.

Wychodzę, wypada za mną koleś z Komisji  (z ramienia ZSP) i krzyczy:
- stary, ale dałeś czadu, zdałeś, 100%, zdałeś, zdałeś, rewelacja , szkoda żeście nie słyszeli, wszystko na oczach całej giełdy!  A było ze 100 osób.

Wracam do PGRu i siadam na kombajn, właśnie dostaliśmy nową Vistulę z wygarniaczem ślimakowym ,   jako kierownik załatwiłem sobie wcześniej robotę na wakacje, zarobię na studia.

Dyrektor PGRu:

- jak tam ?,
- zdałem,
- skąd Pan wie?,  przecież wyniki będą za miesiąc,
- zdałem, koniec kierownikowania w Bazie  (transportowej) , siadam na kombajn,
- żebym nie musiał Pana drugi raz przyjmować,
- nie będziesz Pan musiał.

Tak zrobiłem, wobec tego, że już wcześniej miałem prawo jazdy ciągnikowe a studia rozpoczęły się o miesiąc później ,  kosiłem zboże do października.

W pierwszych dniach po rozpoczęciu roku wpadam na Mikułę największą kosę na uczelni, jestem bardzo zaskoczony -  uczył mnie dwa lata w technikum,  u niego broniłem pracę dyplomową i zdawałem maturę z zawodowych , On o mnie już wie, wiedział od egzaminów, zaprasza na herbatę do swojej kanciapy , mówi ze spotkał się z Balińskim w „Obywatelskiej”  ( knajpa przy Nowowiejskiej gdzie studenci chodzili wieczorami na pierwsze striptizy a profesorowie w dzień na jednego,  póżniej się nazywała „Lajkonik” ) i,  że  się zgadali na mój temat i  mojego  zdawania.

Po jakimś czasie spotykam pod  „Obywatelską” Balińskiego  (w porze obiadowej) 

Podszedł i wymamrotał „ZWRACAM  HONOR”,  tylko tyle.

Nic nigdy nie dało mi większej satysfakcji niż te dwa słowa.

Baliński to był gość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz