sobota, 27 sierpnia 2011

5 sekund w roli dyrygenta orkiestry

Lata 90-te, Teatr Zdrojowy w Cieplicach, jakaś składanka arii operowych i operetkowych, 4 śpiewaków z Wrocławia w tym jeden rozweselacz, sypiący dowcipami w przerwach oraz nasza jeleniogórska orkiestra.

Zabawa przednia, arie znane, artyści śpiewają, publiczność nuci, częste przerwy (chyba z 5), w przerwach organizatorzy zmieniają scenografię.

Kończy się kolejna przerwa, drugi dzwonek, uświadamiam sobie, że warto jeszcze skorzystać z toalety.

W cieplickim teatrze toalety są chyba 100 m od widowni, ale jest też toaleta za kulisami dla artystów, parę kroków od sceny, o czym wiem, bo na tej scenie przesiedziałem wiele dni.

Przez cały okres bytu województwa jeleniogórskiego w cieplickim Teatrze organizowano posiedzenia Wojewódzkiej Rady Narodowej.  Prezydium usadzano na scenie, pozostali radni WRN zasiadali na widowni, znajdujące się za sceną WC cieszyło się dużym powodzeniem członków Prezydium.

W kilku krokach przeskakuję prowadzące z widowni na scenę schody, parę kroków w prawo,potem jeszcze parę i jestem za kulisami przy WC.

Tu wpadam na Pana Dyrygenta naszej jeleniogórskiej orkiestry, który pomyślał o tym samym, co ja, Pan Dyrygent puszcza mnie przodem, sam przyjmuje postawę wyczekującą.

Swoją sprawę załatwiam jak najszybciej i chcę niepostrzeżenie tą samą drogą wrócić na widownię, ale gdzie tam, kurtyna już w górze a na scenie i na widowni ciemno.

Tu muszę dopowiedzieć, że na rozpoczęcie każdej części tego przedstawienia powtarzała się akcja z Panem Dyrygentem w roli głównej.

Pojawiał się na scenie poprzez to boczne wejście, którym można było się dostać m.in. do WC i wówczas wszystkie reflektory punktowo oświetlały Pana Dyrygenta, co w zupełnym mroku robiło go bohaterem chwili.  Pan Dyrygent się pięknie kłaniał, a publiczność nagradzała go rzęsistymi oklaskami.   Z każdą przerwą owacje na cześć Pana Dyrygenta były większe.

Gdy się znalazłem w miejscu, gdzie zwykł się pojawiać i kłaniać Pan Dyrygent, zostałem oświetlony reflektorami z kilku kierunków. Powstający ze swych miejsc muzycy, owacja publiczności oraz oślepiające światła sprawiły, że nie od razu zdołałem znaleźć zbawcze schody i zejść ze sceny na widownię.

Niczym nie przypominałem rozwichrzonego Pana Dyrygenta, jednakże publiczność dopiero po chwili zorientowała się, że coś nie tak, pierwsze oklaski przeznaczone dla niego przekształciły się w owację na moją cześć Owacja przeciągała się i rosła w miarę jak zmierzałem do swego miejsca na widowni.

Skuliłem się do wysokości krzeseł, ale i tak wszyscy odprowadzali mnie wzrokiem i salwami śmiechu. Żona dopowiada, że część widzów powstała z miejsc i domagała się ukłonów, córka, że byli tacy, co chcieli bisów, ale ja tego już nie widziałem ani nie słyszałem. Zdumiony Pan Dyrygent, który zdążył w międzyczasie pojawić się na scenie, tym razem już się nie kłaniał, tylko stał zaskoczony na swoim miejscu i patrzył, co też takiego wydarzyło się na widowni.

Po tej najweselszej części omawianego przedstawienia, nastąpiły jednak rzeczy mniej zabawne, otóż żona, córka i reszta będącego ze mną towarzystwa, a także wielu zupełnie mi nieznajomych osób na widowni, nie mogło powstrzymać zaraźliwego i histerycznego śmiechu.

Zapewne przeszkadzało to śpiewakom, ale było nie do opanowania, sam, mimo, że zapadłem się głęboko w fotel i z całych sił starałem się zachować powagę, parsknąłem kilka razy a za mną cała sala.

Historia ta w miarę upływu czasu obrosła legendą, ale wtajemniczonym oświadczam, że jest nieprawdą, jakoby ze śmiechu „zdychali” również muzycy.

Czy do śmiechu było Panu Dyrygentowi nie wiem. W ostatniej części przedstawienia, tak jak w poprzednich, stał do nas tyłem.

a propos dyrygentów

Na uczelni był chór, zostałem tam wkręcony przez Zdzisława Kopacia (wtedy chyba jeszcze studiował), który dopuszczał mnie do wszystkich prób i tylko do nielicznych występów.  Śpiewałem w tenorach. Miałem pecha, na jednej z prób chorego Pana Zdzisława zastąpił Marek Pijarowski, (wówczas też jeszcze student), było to dzień po jakichś imieninach.  Uznał, że mam śpiewać nie w tenorach a w basach.  Po kilku dniach głos mi wrócił, wrócił również  Pan Zdzisław  (wtedy Zdzichu )  i nie mógł się nadziwić decyzji kolegi.

Karierę przerwała mi żona, która nie miała zrozumienia dla przedłużających się do północy prób, zwłaszcza, że odbywały się razem z sopranami i altami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz