Rok 1966 lub 67
Mieszkam w internacie Techniku Samochodowego przy Borowskiej. Są to czasy, kiedy chcąc dostać się do kina trzeba mieć szczęście (bilety u koników), natomiast w teatrze, operze, operetce i DKF (Dyskusyjne Kluby Filmowe) bywały czasem wolne miejsca.
Czasem w nagrodę dostawaliśmy darmowe bilety. Chętnie łapałem się na takie okazje, tym bardziej, że obowiązkiem w szkole było wykazać się biletem do w/w przybytków raz na dwa tygodnie, czego wymagała moja ukochana, najlepsza śp. Profesorka od polskiego.
Dostaję bilet na operetkę, chyba „My Fair Lady” w kinie „Śląsk” ( tytułu nie jestem pewny, chociaż byłem kilka razy) pamiętam natomiast nazwisko odtwórczyni roli młodej dziewczyny, która sprzedawała kwiaty-Felicja Jagodzińska –wyczytałem to w programie i doskonale pamiętam do dziś . Tak mi się podobała, że na kolejnym spektaklu postanowiłem, że pójdę jeszcze raz, zostanę po przedstawieniu i się z tą dziewczyną umówię (miałem 16-17 lat). Tak zrobiłem, byłem zakochany jak uczniak, bo byłem uczniakiem. Kupiłem wcześniej goździka (może trzy) i w przerwie powiedziałem Pani w szatni, że chcę porozmawiać po przedstawieniu z panną Felicją.
Panna Felicja wyszła i okazało się, że to jest Pani. Byłem tak zaskoczony i rozczarowany, że nie mogłem uwierzyć, że ta ładna Pani mogła grać kilkunastoletnią dziewczynkę z warkoczykami.
Pamiętam, że jednak potrafiłem się znaleźć , podziękowałem za przedstawienie, dałem kwiatek (kwiatki), pocałowałem w rękę i poszedłem.
Jak dziś pamiętam zdziwienie Pani Felicji, a tym bardziej Pani szatniarki, która bardzo była ciekawa, co też ten młodzieniec chce od Pani Jagodzińskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz