Mieliśmy na roku kolegę Władka, który był i jest tematem opowieści wszystkich koleżeńskich spotkań przez ostatnie 35 lat.
Miałem z nim przyjemność mieszkać. Miał niezliczoną ilość talentów w pobocznych kierunkach i jedną wadę, nie lubił się uczyć.
Miałem to szczęście, że na uczelni (Akademia Rolnicza) uczyli mnie ci sami wykładowcy, co w technikum (Technikum Mechaniczne Nr 20 we Wrocławiu). Postrachem wszystkich studentów i tzw. sitem do przesiewania był pewien magister, który uczył mnie przez 2 lata w Technikum i to dokładnie z tych samych kajetów i dokładnie tego samego. Co więcej pisałem u niego pracę dyplomową na koniec szkoły średniej, więcej, był opiekunem roku a ja starostą (wójtem), zarówno w szkole średniej jak i podczas studiów.
Sytuacji komicznych z tym człowiekiem było tyle, że można by obdzielić całą uczelnię, a nie tylko jeden rok. Chociażby taka, kiedy przed jednym z pisemnych egzaminów udawał, że mnie nie kojarzy, mimo że widzieliśmy się wcześniej setki razy i nie wpuścił na salę bo zapomniałem indeksu. Wstawił "2" i zdawałem w drugim terminie - taki był zasadniczy.
Z racji tego, że uczył mnie po raz drugi rzeczy z których broniłem się u niego na maturze, byłem wśród kolegów poważany, szczególnie za to, że miałem zawsze notatki z wykładów, co nie zdarzało się wszystkim a już żeby mieć notatki z wykładu na którym się nie było lub co więcej, jeszcze przed wykładem, nie zdarzyło się nikomu ( oczywiście miałem kajety z Technikum a nie notatki).
Z powyższym wiązało się wiele obowiązków, jak chociażby obowiązek rozsyłania ściąg na kolokwiach i egzaminach. U omawianego wykładowcy, żeby ściągnąć, student musiał być mistrzem świata. Mojemu koledze się to udało na egzaminie pisemnym, jednakże magister ( który był mądrzejszy od dziesięciu profesorów) to wyczuł i publicznie obiecał, że kolegę Władka "uwali" na ustnym.
Z powyższym wiązało się wiele obowiązków, jak chociażby obowiązek rozsyłania ściąg na kolokwiach i egzaminach. U omawianego wykładowcy, żeby ściągnąć, student musiał być mistrzem świata. Mojemu koledze się to udało na egzaminie pisemnym, jednakże magister ( który był mądrzejszy od dziesięciu profesorów) to wyczuł i publicznie obiecał, że kolegę Władka "uwali" na ustnym.
Wszyscy kuli, a kolega kombinował jak przechytrzyć magistra.
Na egzamin wchodziło się do pokoju pojedynczo, losowało fiszkę z pięcioma pytaniami, a następnie należało usiąść obok (przodem do magistra) i opracować konspekt odpowiedzi na piśmie.
Przed egzaminem koleś, o którym mowa, wyłapuje z giełdy 5 kolegów ( w tym mnie) i mówi żeby czekać przed drzwiami, on wyjdzie i da nam do rozwiązania pytania (czy zadania).
Spotyka się to z politowaniem, - na co liczy, że wyjdzie do WC w czasie, gdy będzie się przygotowywał do odpowiedzi ? - nierealne.
Czekamy pod drzwiami, kolega wszedł do środka. Nagle wypada, z nosa leje mu się krew,
- Co jest ? -Myślę - Nic tylko coś kombinował i dostał w mordę od magistra.
Cały poplamiony krwią wpada do WC, po drodze daje nam kartkę z pytaniami.
- Co jest ? -Myślę - Nic tylko coś kombinował i dostał w mordę od magistra.
Cały poplamiony krwią wpada do WC, po drodze daje nam kartkę z pytaniami.
Wraca po minucie, zbiera odpowiedzi i od razu idzie do magistra ,co było dalej wiem z relacji zainteresowanego
a to:
Magister blady, właśnie skończył wycierać biurko i podłogę z krwi.
a to:
Magister blady, właśnie skończył wycierać biurko i podłogę z krwi.
Odpowiedzi są pisane na pięciu kartkach różnym charakterem pisma i koleś nie może odczytać co jest napisane. Jąka się i tłumaczy, że upust krwi z nosa to wynik stresu, który wciąż trwa, że ma problem z odczytaniem samego siebie, tym bardziej, że zrobiło mu się ciemno w oczach już na sam widok magistra a co dopiero pytań.
Magister (starej daty lwowiak) nie może tego już znieść. Mówi, że egzamin zalicza, niech odda te kartki, on już sam je rozszyfruje, a kolega niech idzie i doprowadzi się do porządku, bo "krew się z niego leje jak z zarzynanego wieprza".
Kolega wtedy mówi, że to jest egzamin ustny a nie pisemny, że kartki to on pisał dla siebie a nie dla egzaminatora i że jak on dojdzie do siebie to wszystko odczyta, może magistrowi to jeszcze raz czytelnie przepisać. Potrzebuje tylko czystych kartek, bo te są zakrwawione, no i przynajmniej pół godziny czasu, żeby wyszło literacko.
To był koniec egzaminu, dostał 3+ i wyszedł szczęśliwy.
Po wyjściu pytam, co się stało i jak się czuje,
on mówi:
Jurek fatalnie - z nerwów tak głęboko wbiłem cyrkiel w nos, że chyba uszkodziłem zatokę.on mówi:
Pytanie do kolegów ; u kogo był ten egzamin - u Mikuły czy u Kopeczka ,
Drugie pytanie dla kolegow :
Jaką zbieżność ma stożek amerykański a jaką europejski , to może byc pytanie na które zna odpowiedź Władek (ewentualnie Marek Kępa)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz